„Brać tyle, żeby wygrać” –
rozważania o negatywnej stygmatyzacji, sukcesie i roli pedagoga społecznego.
„Nawet
najlepsi maja gorsze tygodnie. Jedno się nie powiedzie, a potem wszystko się
wali: i w szkole się nie udaje, i w domu, i sam człowiek nie wie dlaczego[1]”. Pasmo życiowych porażek łatwo może zepchnąć
nas poza główny nurt społecznego życia, pozostawiając przypiętą wstydliwą łatkę
nieudacznika, człowieka marginesu, przegranego, z którym lepiej nie mieć wiele
wspólnego.
Homo est animal sociale.
Jesteśmy potrzebni sobie nawzajem żeby przetrwać i czuć się dobrze, jednak to
nie wystarcza, aby możliwe było osiągnięcie w pełni harmonijnej wspólnoty, która przyjmowałaby wszystkich , dając
wszystkim jednakowo wiele , a nie
wykluczając nikogo. Wiele jest grup
narażonych na wykluczenie, wiele czynników sprawiać może, że społeczeństwo
wyrzuci tę czy inną jednostkę na margines.
Raz wyrzuconemu ciężko jest wrócić , ponownie stać się „ normalsem”[2],
etykietka wykluczonego, zmarginalizowanego, patologicznego,
„lumpenproletariatu”[3]
pozostaje jak piętno, stygmat, utrudniający skutecznie ponowne pełne
uczestnictwo.
Paradoksalnie,
wszelkie formy pomocy społecznej mogą stać się kolejnym powodem dla
napiętnowania, stygmatyzacji. Pedagog
społeczny może swoimi działaniami sprawić, czasem nieświadomie, że
wychowankowie jego naznaczeni zostaną jeszcze bardziej, że stygmatyzacja stanie
się jeszcze trwalsza. Dlaczego? Zapewne dlatego, że wszelkie próby niesienia
pomocy wyróżniają ponownie tych, którzy pomocy potrzebują od tych, którzy radzą
sobie sami, samodzielnych od nieudaczników, przegranych od tych, którzy
osiągnęli sukces. To spore uproszczenie, prowadzące jednak do istotnego
wniosku. Negatywna stygmatyzacja nie dotyczy tych, którzy osiągnęli sukces. Finansowy,
polityczny, osobisty… Sukces jest
tym, co z jednej strony dodaje nam skrzydeł, stanowi motywację do dalszego
działania, z drugiej zaś zdejmuje z nas wszelkie negatywne etykietki . Co
powinien więc robić pedagog społeczny?
Pomoc i rady jak odbić się od dna nie wystarczą, bo aby opuścić grupę
wykluczonych , pozbyć się negatywnego stygmatu, potrzebny jest sukces. Nie ma wielkiej innowacyjności w moim myśleniu,
już Korczak pisał: „Nie wymawiać za
mało, brać tyle, żeby wygrać”[4].
Dlaczego więc w pracy z osobami wykluczonymi tak bardzo staramy się twardo
stąpać po ziemi, że i wychowankom swoim nie umożliwiamy odbicia się od
społecznego dna? Może dlatego, że pomimo chęci niesienia pomocy, woli pokazywania
wychowankom nowych możliwości, rozwijania w nich postaw, cech i zdolności,
które mają umożliwić harmonijne współistnienie z resztą społeczeństwa, nie
traktujemy ich tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Podświadomie
zakładamy, że im nie potrzeba tak wiele. Skoro nie mają nic, i niewiele im
wystarczy. A przecież wszyscy zasługujemy na sukces. Aby przekonać o tym
kogokolwiek, najpierw sam wychowawca musi w to uwierzyć. Co potem? Potem można prowadzić działania zarówno wśród
wykluczonych, jak i wykluczających, najlepiej skierowane jednocześnie do obu
tych grup, pozwalające ludziom zupełnie od siebie różnym zauważyć podobieństwa.
Widząc podobieństwo, mniej chętnie przykleimy komuś negatywną etykietkę…
Wydaje
się, że choć stygmatyzacja jest częścią życia społecznego, to jednak jest
nadzieja dla wykluczonych na powrót do
„głównego nurtu” uczestnictwa. Jednak, jak pisze R. Szarfenberg „Nadzieja nie
oznacza pewności, integracja czy alterintegracja są kosztowne, a my jesteśmy
niedoskonali, więc nie oczekujmy cudów.”[5]
[1] Korczak
J., Prawidła życia, EZOP Agencja
Wydawnicza, Warszawa 2012, s. 112
[2] O
„normalsach”, jako tych niewykluczonych pisze E. Goffman w Piętno. Rozważania o zranionej tożsamości, Gdańskie Wydawnictwo
Psychologiczne, Gdańsk 2005.
[3] Takiego
pojęcia używał K. Marks
[4] Korczak
J, op.cit, s. 116
[5] Szarfenberg,
R., Ubóstwo, marginalność i wykluczenie
społeczne, w: G. Firlit-Fesnak, M. Szylko-Skoczny (red.) Polityka
społeczna, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007, s.163
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie super, jeśli podzielisz się z nami swoją opinią:)